Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:1612.72 km (w terenie 795.96 km; 49.36%)
Czas w ruchu:96:12
Średnia prędkość:16.76 km/h
Maksymalna prędkość:64.01 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:94.87 km i 5h 39m
Więcej statystyk

Bike&work #144 + wyjazd na Jurę

Czwartek, 16 października 2014 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Najpierw do pracy i przebieranie nóżkami gdyż wieczorem wyjazd na Jurę :D 
Jeszcze po pracy skoczyłem do sklepu na Gdańska 145 po mapy. Polecam sklep jest mnóstwo map do wyboru. 
www.arttravel.pl

Ajt Jura jesienią! Już w środę się spakowałem. Wiedziałem, że dziś będę miał mało czasu. Tak też było. Wpadłem do domu. Dopakowanie i do Jj. Spakowaliśmy rowery przy kroplach deszczu. Na Dąbrowę po Anię i w komplecie lecimy na Jurę a dokładnie do Woli Kalinowskiej koło Ojcowa. Przystanek w Częstochowie na loda i kawę. O 22 meldujemy się na miejscu. Wita nas prawie cała grupa RS z Konradem na czele. Wszyscy mocno zmęczeni i jakoś dziwnie uśmiechnięci ;) Rozpakowaliśmy graty, shower kolacja a potem gawędzenie rowerowe przy piwie. Jak się spotka taka liczna grupa rowerowa przy piwie (i nie tylko) to nic tylko rower to rower tamto. Zasnąłem jak dziecko. Rano trzeba wstać! 

Świętokrzyskie - jak zawsze w klasie!

Sobota, 14 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria >50Km, Wyprawy
Plany na ten dzień były zupełnie inne. Jakiś czas przygotowania ukierunkowane były na szosę ponieważ chcieliśmy jechać trasę Łódź - Zakopane. Ze względów na brak powrotu w niedzielę i poniedziałek z Zakopca zrezygnowaliśmy z tego. Przełożony został pomysł na później (był jeszcze pomysł jazdy do Szczyrku ale jednak daliśmy sobie spokój).

Wracając do tego dnia. Pobudka o godzinie 5:30 robi swoje. Nie wyspany ale podekscytowany myślą o jeździe po świętokrzyskim spijam kawkę i ruszam do kangura - naszej fury. Z Jjem byłem umówiony o 6. Jakoś ciut wcześniej się zebrałem więc postanowiłem podjechać po Jja. W połowie drogi spotykamy się. Szybo pakujemy się z małymi problemami - niewyspanie nadal robi swoje. Wreszcie udaje się spakować. Jj przypomina sobie, że nie ma na chacie śpiwora. Ruszamy z powrotem do mnie po jakiś koc. Nareszcie można jechać. Poprzedniego dnia zatankowałem więc nie ma kolejnego postoju.
Na trasie Łódź - Kielce jak zawsze piękne widoki. Mały ruch spowodował, że droga szybko minęła. W Kielcach dzwoni Norbert i pyta gdzie jesteśmy. Jakieś 15min od Daleszyc. Czekają na nas na rynku. Dojeżdżamy do Daleszyc. Okazuje się, że to piękna mieścina. Szybkie rozpakowywanie i przebieranie. Czekamy jeszcze na dwóch chłopaków  z Wawy. Korzystamy z okazji i z Jj idziemy kupić jakieś śniadanie. Przecież śniadanie to podstawowy posiłek dnia! W między czasie chłopaki przyjeżdżają. Paczkuje się żeby mieć siły. Po zapoznaniu się z chłopami ruszamy - czyli ja, Jj, Norbert, Bartosz, Świerszczu i Pszczoła. Wszyscy ubraliśmy się jak na wielką zimnicę. Faktycznie jakoś tak zimno było. Jednak jak tylko ruszyliśmy wiedziałem, że jestem za ciepło ubrany. Kierujemy się na niebieski szlak pieszy. Pierwsze 5km to ciągłe zatrzymywanie się. A to Jjowi licznik padł, a to Świerszczowi przerzutka przednia padła chwilowo a to ja się za ciepło ubrałem i robiłem przebieranko. Tempo nadawał Bartosz, który później się okazało ma łydę i technikę. Wjechaliśmy w teren. Zrobiło się ślisko, błotniście czyli zajebiście. Wbiliśmy się na Wrześnie, Stołową i Włochy. W międzyczasie nastąpiła kolejna przebieranka. W reszcie byłem dobrze ubrany na dzisiejszy dzień - dzień, który pogodą zaskoczył. Całkiem wysoka temp.,  trochę słońca - to wszystko było zaskoczeniem a nie zapowiadało się na takie przyjemności. Oczywiście cieszyliśmy się z tego. 
Wracając do wycieczki. Nie było lekko. Czasami stromizna nie pozwalała podjeżdżać - trzeba było rower brać pod pachę (widoczne na zdjęciach). Widoki rekompensowały nam trudy wycieczki. Jj robił panoramki. Chłopaki nie omieszkali pyknąć parę fot. Teren był kapitalny. Wyposzczony od terenu miałem fun z jazdy. Cieszyłem się jak dziecko. Dawno takiej wymagającej technicznej trasy nie jechałem. Tylko asfalt i asfalt ble... A tu teren - coś pięknego. Kierowaliśmy się na Łagów. Po dotarciu do niego zatrzymaliśmy się na kawkę, niektórzy na lody i inne żarełko. Podobał mi się ten klimat luzu, braku spiny czasowej tylko sama radość z bycia na wycieczce rowerowej. Potrzebowałem tego. Relaksowałem się jednym słowem :) Po kawce nadal jechaliśmy niebieskim szlakiem. Niestety w okolicach Dużej Skały Norbert traci hak przerzutki. Dłuższą przerwę wykorzystujemy na zdjęcia, szukanie części od skuwacza Norberta i popas. Gdy serwis się zakończył ruszyliśmy dalej niebieskim. W pewnym momencie wyjechaliśmy na asfalt w jakiejś wsi. Widzimy samochód państwa młodych. Padł pomysł, żeby zrobić bramkę rowerową. Udaje się. Samochód zatrzymuje się. Wychodzi świadek. Kumaty człowiek wie o co chodzi. Od razu pyta "Czy nas suszy?" Oj suszy suszy! Podchodzi do bagażnika i wyjmuje trzy flaszeczki Krupnika. Zszokował nas. Składamy życzenia młodym co by noc była owocna ;) Patrzymy na mapy co dalej z fantem robić. tj. gdzie jechać. Różne padają opcje. My z Jjem proponujemy jechać do Huty Szklanej by wbić się na czerwony szlak. (najpierw chcieliśmy jechać na pizzawę do Nowej Słupi - pamiętamy ją z naszej wycieczki po Świętokrzyskim - pycha). Po 5min. jazdy Norbert stwierdza, że to nie ma sensu i chce wracać do Daleszyc po samochód i ruszyć na Kielce by znaleźć hak do swojego roweru. Ma to sens gdyż chłopaki chcą zostać na niedziele. I tak ja Jj, Pszczoła i Świerszczu wybieramy wariant Huta Szklana. Norbert i Bartek wracają. Nam udaje się dojechać do Huty Szklanej. Chwila na popas i jazda. Polecam ten szlak. Fajny techniczny, nie zawsze z górki ale za to ciekawy i wymagający. Pamiętam jak pierwszy raz nim jechałem. Chciałem tutaj wrócić - udało się :) Chłopakom też się podobało. Dojeżdżamy prawie do Kakonina. Chłopaki mają dość i chcą wracać. Patrzymy na mapę. Świerszczu i Pszczoła ruszają na Bieliny. My razem z nimi ale dalej oni jadą asfaltem na Napęków a my ruszamy zielonym rowerowym by dalej wbić się w czarny a potem kapitalny żółty szlak rowerowy. To jest kwintesencja rowerowania. Szuter prosty między drzewami szybki,  czasami lekki zakręt. Słoneczko, piękne zapachy leśne. Normalnie bajka! Na początku pędziliśmy ale chwile później mówię do Jja Ziom zwolnij delektuj się chwilą, nie spiesz się, baw się i relaksuj. Ja tego potrzebowałem. I tak zrobiliśmy zwolniliśmy. Kapitalne uczucie. Pod koniec szlaku trochę zabłądziliśmy. Szybko udało nam się  odnaleźć trasę na Daleszyce. Dojechaliśmy 15min później po chłopakach. Skoczyliśmy na pizzawę. Byłem bardzo głodny. Pizza była znakomita - no prawie. Następnie ruszyliśmy do spożywczaka kupić baterię i jedzenie na rano. Nocleg mieliśmy w Ameliówce. Nadal było słonecznie. Piękne widoki w Świętokrzyskim jak zawsze umilają jazdę. Gdzieś w okolicach Krajna Drugiego jest kapitalny widok na Pasmo Klonowskie. Coś pięknego - baja. Dojeżdżamy do Ameliówki. Norbert z Bartkiem już są. Szybka kąpiel i czas na wypicie zdrowia za młodych. Ale to już pozostawię bez opisu...


Ps. Udało się maxa zrobić 64,01 km/h :) 
 





panoramka © Jj
© Jj

© Jj

Dla Zbycha (1948-2014) - Puszcza Bolimowska

Sobota, 24 maja 2014 · Komentarze(1)
Kategoria Wyprawy
Spotkaliśmy się na Miedzianej po samochód. Decyzja zapadła jedziemy przez Brzeziny i Jeżów. Kierunek Skierniewice. Po godzinie jazdy oraz małym tankowaniu jesteśmy na miejscu. Nie dużo czasu zajmuje nam rozpakowanie rowerów. Dlatego też już około 10 byliśmy na bajkach. Chwila jeszcze na mapę i jazda. Wjeżdżamy w Bolimowski Park od Serwituty niebieskim szlakiem rowerowym, który łączy się z żółtym. W Parku są piękne szutry. Szybkie i proste. Niestety samochodziarze sobie robią z nich autostrady :/ Nie wiem kto pozwala na takie eskapady samochód przez park :/ Dojeżdżamy do rezerwatu Polana Siwica. Spotykamy dziadków na rowerach. Miło.  Następnie przecinamy A2 i już za chwile ukazuje nam się Pałac w Nieborowie. Nie zwiedzamy gdyż ja ten Pałac znam bardzo dobrze bo byłem nie raz tutaj a dwa czas nas goni. O 17:30 Jj ma być z powrotem w domu. Z Nieborowa jedziemy na żółty szlak rowerowy, który prowadzi z powrotem do Parku Bolimowskiego. Tu trochę kluczymy co raz spoglądamy na mapę. Irytujące. Na szczęście pogoda dopisuje humory też i trafiamy na dworek myśliwski Radziwiłłów. Niestety ktoś sobie w nim mieszka i jest zaniedbany.  Dalej na południowy wschód lecimy żółtym. Jj łapie gumę. Trochę zajmuje mu wymiana dętki. Pomagam założyć oponę. Ciasna max. Jakoś się udaje. Mieliśmy chwilę na focenie. Btw. nasz nadworny fotograf co chwile zatrzymywał peleton cykając swoje słynne panoramki. Można podziwiać pod tym tekstem.  Przecinamy 705 by wjechać do miejscowości Ruda. Zatrzymujemy się przy sklepie a potem przy młynie nad rzeką Rawką. Okazuje się, że miałem przyjemność płynąć nią na spływie kajakowym. Przypomniało mi się jak zobaczyłem młyn. Fotki zrobione czas ruszać. Wbijamy na niebieski szlak pieszy, który prowadzi malowniczymi krajobrazami wzdłuż rzeki Rawka. Już wiemy, że zaplanowana trasa nie zostanie zrealizowana gdyż braknie nam po prostu czasu.  Ciśniemy na północ do zbiornika Joachimów. Tu tradycja grill, piwo i muza bum bum. Podjeżdżamy do tamy robimy zdjęcia. Patrzymy na mapę i zmieniamy plan. Pytamy się nadwornego rybaka czy damy radę stąd dojechać do Bolimowa. Słyszę tekst: "Nie za gorąco dziś na rower?" Już miałem powiedzieć nie za gorąco na siedzenie przy grillu i nic nie robienie? Nie kumam takich pytań :/  No nic. Kierunek Bolimów. Tutaj decydujemy się powrót żółtym szlakiem do Nieborowa. Dobra prosta droga z wiatrem pozwala mi na prowadzenie grupy ze stała prędkością 30km/h. Bardzo fajnie się jechało. W Nieborowie wbijamy się z powrotem na szlak tym razem czerwony rowerowy. Kieruje nas na Rezerwat, w którym spotkaliśmy w/w dziadków. Tam dalej czerwonym dojeżdżamy do Bełchowa, przecinając 70. Sklep kupno kolejnej wody i szukamy zielonego szlaku rowerowego. Coś mapa nie bardzo jest dokładna. Szlak miał być za kościołem a skręcał o wiele wiele wcześniej przed kościołem. Jj znajduje zielony szlak, który z powrotem przecina 70. Dojeżdżamy do szlaku niebieskiego, który ma nas zaprowadzić prawie do Skierniewic. Tutaj już jazda pod wiatr. Ale moc w nogach jest. Co kilometr zmieniam się z Jj z prowadzeniem. Dojeżdżamy do szlaku czerwonego, który już znajduje się na terenie Skierniewic. Chwila przerwy na picie. Norbert mówi, że się zmęczył i nie miał siły na zmiany. Zmęczyliśmy chłopaka ;) W Skierniewicach małe pytanie, którędy na McDonald gdzie zostawiliśmy samochód. Okazuje się, że jesteśmy bardzo blisko. Za chwilę już jesteśmy na miejscu. Czas na lody dla ochłody. Współczuję pracującym w maku. Tyle dzieciorów i masakryczny hałas. To nie dla mnie. Po 8 godzinach głowa to by mi eksplodowała. Pakujemy się do samochodu. Kierunek A2. Po drodze łapie nas deszcz, który orzeźwia atmosferę. I dobrze jest czym oddychać. Żegnamy Norberta na Orlenie przy Strykowskiej. Ja z Jj żegnam się na Rado. Jadę do rodziców na późny obiad. Mam 97km na liczniku. Dokręcam jeszcze 3km co by 3 cyfry były na liczniku. 
Wycieczkę dedykuje Zbychowi (1948-2014). Dzięki, że pokazałeś mi świat filmu od strony "za kamery". 


Zdjęcia na tamie.

Zdjęcia na tamie.


Obok rezerwatu Polana Siwica

Gdzieś na szlaku

Punkt czerpania wody

Kolejny punkt czerpania wody
Dom myśliwski Radziwiłłów
Skierniewice
Ruda - młyn
Widok z tamy zbiornika Joachimów

Beskid Śląski - Szczyrk dzień #3

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Jeszcze wieczorem poprzedniego dnia wierzyliśmy, że pogoda się poprawi i będzie można w końcu poszaleć. W nocy budziłem się świadomie i sprawdzałem czy nie pada. Przyszedł dzień, budzik zadzwonił pkt 7:00. Przywitała nas “piękna” pogoda w postaci ulewy i nieba ciemnoszarego. Pięknie. Zniesmaczeni byczymy się trochę w łóżkach. No cóż chyba nici z wyprawy. Jemy śniadanie w miarę jedzenie morale nam się poprawiają. Stwierdzamy, że się nie poddamy i musimy dziś pojeździć. Pakujemy się. Postanawiamy, że dziś już wrócimy do domu ale dopiero po rowerowym dniu. Oddajemy kwaterkę. Samochód załadowany. Ruszamy do Wisły aby zrealizować plan z poprzedniego dnia. Musimy wjechać na Czantorię! Dojeżdżamy do Wisły, parkujemy tam gdzie wczoraj. Przestaje padać. Wychodzi bardzo lekko słońce. Na prawdę robi się pogoda, która umożliwi jazdę. Przebrani i gotowi do drogi kierujemy się czerownym szlakiem do Ustronia. Szlak ten jest dobrze oznaczony i przyjemnie się nim jedzie. Prowadzi wzdłuż Wisły oraz koło głównej drogi. Jest pełny niespodzianek w postaci mostów wiszących, grodzi oraz pięknych widoków. Podczas jazdy trochę kropi ale nie jest to uciążliwy deszcz. Wjeżdżamy do Ustronia ścieżką rowerową. Skręcamy w szlak pomarańczowy lub jak kto woli żółty (mapa inaczej szlak inaczej), który za chwilę łączy się z zielonym szlakiem rowerowym, który prowadzi aż na Czantorię Małą (866 m n.p.m). Podjazd jest najpierw asfaltowy. Gdy asfalt się kończy człowiek już jest cały mokry. Jestem ciekaw jakie przewyższenia zrobiliśmy. Następnie wkraczamy w teren, który raz po raz karze nam zsiadać z rowerów i je pchać lub nieść na plecach. Jak kto woli. Im wyżej tym bardziej w las , który powoli staje się mroczny. Robi to na nas wrażenie. Widoki również dają nam dużo radości. Ustroń robi się bardzo malutki a rozsiane hotele na wzgórzu po drugiej stronie Ustronia wyglądają jak miniaturowe domeczki. W lekki deszczu dojeżdżamy do Chaty na Czantoryji (Czeskie Schronisko) gdzie nie można jeść własnego prowiantu. Wcześniej mijaliśmy uroczą polską chatkę pasterza, który uraczył nas góralskimi piosenkami lecącymi z głośnika. Mimo jego narzekania na brak klienteli można spokojnie zjeść swój prowiant. Spoceni i lekko przemoczeni odczuwamy zimno. Zaczyna lekko wiać co potęguje nasze poczucie ów zimna. Trzeba nam podjazdu to zaraz się zrobi cieplej! Kierunek Czantoria (995 m n.p.m). W zasadzie minęło 5min i już na niej jesteśmy. Udało się. Nadal zimno, szybka fotka i czas jechać. Jj obiera ambitny plan przejazdu czerwonym szlakiem aż do Istebnej. Mam mieszane uczucia ale co tam trzeba się nacieszyć górami. Ruszamy. Zjazd bardzo bardzo ciężki. Kamienie b. duże. No ale my wytrawni w bojach dajemy radę ;). Mijamy turystów, który się lekko dziwią, że jesteśmy na rowerach. Jeden zagaduje Jj. Pyta dokąd się kierujemy. Gdy słyszy, że do Istebnej to pyta czy to jeszcze dzisiaj zamierzamy zrobić. Na rowerze trochę szybciej się zwiedza góry. Zdecydowanie tak. Nadrabia się na zjazdach. Zaczyna lekko kropić. Dojeżdżamy do Przełęczy Beskidzkiej i dalej wjeżdżamy na Soszów Mały (764 m n.p.m). Patrzymy na szczyt Czantorii. Już jest tak daleko a w zasadzie przed chwilą na nim byliśmy. To jest niesamowite. Trasa jest tutaj ciut lżejsza. Można jechać. Nie ma brania roweru na plecy. Podjazdy są i owszem ciężkie ale na rowerze a nie na nogach. Wbijamy się na Stożek Mały (843 m n.p.m) a następnie docieramy do Stożka Wielkiego (843 m n.p.m) niestety na nogach. Stromo tutaj i ciężko. Robimy kolejną przerwę na popas. Tutaj pierwszy raz spotykamy innych rowerzystów oraz downhillowców. Mają tutaj swój tor zjazdowy oraz wyciąg. Szacun za odwagę. Tor stromy. Faktem jest chłopaki mają do tego odpowiednie rowery oraz “fullfejsy” ochraniacze itp. Profeska. Szybkie siema siema i kierujemy się dalej. Mamy plan przejechać do Szlaku Pamięci Jerzego Kukuczki. Plan realizujemy przez dwa szczyty Kyrkawice (973 m n.p.m) oraz Kiczory (990 m n.p.m). Obieramy szlak zielony. Zjazd z Kiczor niestety robi się ciężki. Mnóstwo śliskich korzeni i kamieni. Radocha się robi dopiero gdy gubimy zielony szlak i wjeżdżamy na asfalt :D Mimo chwilowego zabłądzenia trafiamy praktycznie prosto na Izbę Pamięci J. Kukuczki. Fota i jazda. Chwilę się jeszcze nacieszyliśmy szybkimi zjazdami. Zaczęły się mega pionowe podjazdy co ja gadam mordercze podjazy! Kukuczka chce nas wykończyć! Jego szlak jest dla prosów :P. Nie wiem jak ludzie mieszkają na codzień przy takich stromiznach. Faktem jest, że są z dala od cywilizacji gdzie mogą się wyciszyć i zrelaksować. Bardzo mi to miejsce przypadło go gustu. Chciałbym tak wyjechać i się tutaj schować na tydzień z książką w ręku i widokami na góry. Piękna rzecz! Czas nas trochę goni w końcu chcemy jeszcze dziś jechać do Łodzi. Patrząc na podjazdy to stwierdzam, że na 19 będziemy. Jest godzina 15:30. Okoliczni mieszkańcy w zasadzie panowie raczą nas dobrą i złą wiadomością. Zacznę od złej jeszcze 4km podjazdu a dobra to potem już z górki do samej Wisły. I to w zasadzie się spełnia. Dojeżdżamy do Kubalonki i dalej to już tylko banan na twarzy. Prawie 60 km/h z lekkim wspomaganiem pedałując. Hah to jest to. Mija 15min i jesteśmy w Wiśle. Godzina 17. Jest udało się pojeździć! Pogoda można powiedzieć dopisała. Nie lało. Czasem pokropiło. Nie było tragedii. Extra. Przebraliśmy się i poszliśmy na obiad. Dobre domowe jedzenie. Potem jeszcze zakup wiślańskich kołaczy - polecam to przepyszne ciasto. Jeszcze chwila zastanowienia się wracać do domu czy jeszcze brać kwaterę. Stwierdzmay jednak, że czas wracać do domu. Nie wiadomo jak z pogodą będzie, poza tym koszta trzeba trochę ciąć. Pakujemy się do samochodu, pan od parkingu tym razem był na posterunku i 20zł zabrał. Podczas drogi już planowaliśmy kolejne wyprawy!
Beskid Ślaśki jest piękny. Nie zwiedziliśmy go całego. Trudno to zrobić w praktycznie 2 dni. Jest wymagający. Często nie dla roweru. Niestety. Chyba, że podjeżdżasz wyciągiem i zjeżdżasz na DH rowerze. Nie są to Izery gdzie są świetne trasy typowo rowerowe. Szlaki są średnio oznaczone. Mimo tych niedogodności to co odda Beskid Śląski pozostanie w pamięci. Te widoki to otaczające Cię piękno, które warte jest trudu wspinaczki. Popatrzcie na panoramy, które Jj zrobił. Czyż nie jest to wspaniały widok? Pewnie tam wrócę i to nie raz. Kolejne polskie góry pokochałem :)

Link do prezentacji panoram:
PANORAMY!!













































Beskid Śląski - Szczyrk dzień #2

Piątek, 12 lipca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Po intensywnym poprzednim dniu spałem bardzo mocno. Budzik zadzwonił jak oszalały. Pierwsze co słyszę oprócz budzika to siąpiący deszcz za oknem. F...K!
Ściana deszczu. Niebo całe zaciągnięte. Zero nadziei na dobrą pogodę. W niezbyt dobrych humorach (patrz pierwsze zdjęcie ;)) jemy śniadanie i zastanawiamy się co tu zrobić. Postanawiamy jechać do Wisły samochodem z rowerami. Jeśli pogoda dopisze to pojeździmy jak nie to chociaż pozwiedzamy z “buta” Wisłę.
Podróż upłynęła dosyć szybko, we mgle, która robiła darkowy klimat. Deszczyk też intensywnie padał. W Wiśle poszukaliśmy parkingu. Niestety wszędzie chcieli 3zł za godzinę. Masakra. Parkujemy na pierwszym parkingu za rondem od strony wschodniej. Piszę dla potomnych ponieważ udało się nie zapłacić za niego. Nikt go nie pilnował jak wyjeżdżaliśmy. Zresztą Jj mówił, że to nie pierwszy raz tutaj.

Pogoda się zmienia, już nie leje a pada. Zakładamy poncza i idziemy zwiedzać. Najpierw Adam Małysz w czekoladzie. Potem muszla koncertowa. Następnie udajemy się do Oazy A.Małysza gdzie oglądamy jego wszystkie puchary, medale olimpijskie oraz kryształowe kule. Robi to na nas ogromne wrażenie. Nie można jednak ich fotografować.
To chyba tyle ze zwiedzania. Nie mieliśmy ochoty na żadne muzea itp. Chyba w Wiśle nie ma tego dużo. Skocznie im. Adama Małysza mieliśmy zwiedzać jednak tylko patrzyliśmy na nią z samochodu.
Przestaje padać. Łamiemy się i przebieramy w rowerowe ciuchy. Okazuje się, że nie wzięliśmy kasków ani rękawiczek. sic! Decydujemy się jednak na wyjazd. Nakręcamy się żeby jechać w końcu to tylko deszcz. Ruszamy po 5min jazdy zaczyna lać wręcz ściana deszczu! Zakładamy poncza jedziemy jeszcze chwile żeby jednak zawrócić. Nie miało to najmniejszego sensu. W jazd na Czantorie to byłaby rzeźnia przy takiej pogodzie. Przy powrocie robi się co raz zimniej. Wracamy przemoczeni. Przebieramy się w suche ciuchy i ruszamy na obiad do Bielsko Białej. Plan jest żeby zwiedzić chociaż starówkę. Tak też robimy. Jemy smaczny obiad w mlecznym barze a następnie kawa w Oskar Caffe. Wychodzi słońce! Extra! Postanawiamy czym prędzej wrócić do Szczyrku co by pojeździć. (rowery zostawiliśmy w Szczyrku jadąc do BB). Niestety są godziny szczytu i korki. Remonty też dają znać o sobie. Trochę kluczymy. Udaje nam się jednak dojechać na kwaterę. Przebieranko i w drogę! Nareszcie jazda. Wbijamy się w zielony szlak przez Biłą. Kierunek Przełęcz Karkoszczanka a potem w górę koło Klimczoka (zielony szlak). W połowie drogi robi się na maxa ciemno. Słyszymy pierwszy grzmot… f…k! Czekamy chwile żeby się upewnić że idzie burza. Bam drugi po 2min. Nie zastanawiamy się tylko robimy w tył zwrot i jazda w dół. Burza w górach to nie przedszkole. Po chwili również zaczyna lać! Urwanie chmury. Teren kamienisty, błoto wszędzie, jest bardzo ślisko. Trzeba uważać. Po 5 min jesteśmy cali przemoczeni i umorusani w błocie. Robi się znowu zimno i jak najszybciej chcemy się dostać do domu. Docieramy na kwaterę i mamy dość. No cóż próbowaliśmy przy tej pogodzie. Mieliśmy dwie próby i dwie nie udane. 13 km tego dnia zrobiliśmy :P. To i tak dużo nawet nie wiem jak to się stało, że tyle wyszło. Patrząc na wczorajszy dzień gdzie wyszło tylko 33km ale za to w jakim terenie. Często gęsto rower na plecy i w górę! Zakończenie dnia pysznym piwkiem i kolacją :D











Beskid Śląski - Szczyrk dzień #1

Czwartek, 11 lipca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria Wyprawy
Działeczka, grill i piwko. Lapek na kolanach. Jeszcze nie ochłonąłem po wyjeździe a już piszę relację z naszej co rocznej wyprawy. Obok mnie leży mapa Beskidu Śląskiego. Taki obraliśmy kierunek. Szczyrk - miasto Down Hillu oraz zimą miasto, do którego Jj jeździ na deskę. Termin przypadł na 11-14 i jako jedyny, który mogliśmy wykorzystać. Nie było co sprawdzać prognozy pogody musieliśmy jechać i już. Ale o pogodzie później. Szybkie zapakowanie naszej fury Kangura i w drogę. Wyruszyliśmy o 6 rano. Szybko docieramy do OftenHajden gdzie rozglądamy się za rekordowym papieżem. Dalej w Tychach stoimy w korku. Bez dalszych przeszkód naszym oczom ukazał się Szczyrk (godzina około 11 z minutami). Zatrzymaliśmy się u Pani Irenki gadka szmatka czas goni trzeba ruszać na rowerzycho!! Jeszcze chwila na sprawdzenie mapy oraz szlaków do przejechania. Wcześniej mniej więcej mieliśmy je opracowane. Dzisiejszy dzień to kierunek Skrzyczne, najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego 1257 m n.p.m.. Wjeżdża się na niego rowerowym szlakiem niebieskim. Niestety nie jest on w cale oznaczony i kluczymy żeby go znaleźć. Przy okazji oglądamy nie złe stare furki. W Szczyrku odbywał się Rajd starych samochodów. W końcu odnajdujemy niebieski rowerowy i wjeżdżamy. Ha! Trudno to nazwać podjazdem to jest raczej pionowa ściana najpierw asfaltowa (5 min. i jestem cały mokry) a potem pełna kamieni i błota stromizna. Dzień przed naszym przyjazdem padało. No cóż trzeba pchać. Damy radę. Zaczyna słońce wychodzić. Dochodzimy do pieszego zielonego szlaku, który prowadzi nas prosto na szczyt. Na zmianę pchamy lub podjeżdżamy na rowerach. Widoki, które zapierają dech w piersiach rekompensują nam nasz trudy wycieczki. Przy schronisku robimy sobie przerwę na jedzenie. Towarzyszą nam dwa psy mały kundel, wielki bernardyn oraz krowa milka. Robi się ciut zimno gdyż zaczyna wiać a my mocno upoceni. Ruszamy dalej zielonym szlakiem na Małe Skrzyczne(1211m n.p.m), Kopa Skrzyczeńska (1191 m n.p.m) Malinowska Skała (1252m n.p.m) - ten odcienk był niesamowity. Szybki mniej więcej szutrowy no i te widoki. Co trochę się zatrzymywaliśmy żeby je zapamiętać no i oczywiście zrobić zdjęcie. Na Malinowskiej Skale chwila dla mapy i dalej jazda. Tym razem bardzo wymagający kamienisty zjazd. Trzeba było bardzo uważać o glebę bardzo łatwo. Wspinamy się potem na Malinów (1115 m n.p.m) tutaj przy podejściu opowiadam kawał Jjowi i mamy total zgrzewę. Kto chce poznać kawał proszę na prv ;) Z Malinowej dajemy chciałbym napisać susa w dół ale takie kamory, że tylko dobry DH rower tutaj dałby radę. Próbujemy swoich sił aż ludzie się dziwią jak to robimy, że tu zjeżdżamy. Docieramy do Przełęczy Salmopolskiej. Czas coś zjeść! Akurat obok dawali dobry Żurek, który dał nam energii na dalszą jazdę. Oj pyszny był ten żur polecam! Szybki look na zegarek chyba była godzina 15. Damy radę przejechać cały czerwony szlak. Mapka chwila dla niej lecimy i mamy plan. Zaliczymy jeszcze Klimczok (1117 m n.p.m)! Czerwony nadal jest naszym przewodnikiem. Biały Krzyż 940 m n.p.m. już jest nasz. Po zachodniej stronie Szczyrku teren jest zdecydowanie bardziej rowerowy, mniej kamienisty. Fajnie się jedzie. Wreszcie można poszaleć i trochę pojeździć. Wcześniej nie mogliśmy się tak pobawić. Teren był bardzo wymagający. Wracając do szlaku jesteśmy już na Hyrcej (829 m n.p.m) - ah te widoki. Nie będę ich opisywał obejrzyjcie zdjęcia! Tak sobie jedziemy i gubimy czerwony szlak. Jak już wcześniej pisałem szlaki nie są za dobrze oznaczone - to nie Izery. W pewnym momencie czerwony się urywa. Zastanawiamy się jak dalej jechać. Nagle jakiś głos się odzywa " Na Karkoszczanke to dalej prosto dojedziecie". Ktoś zbierał borówki obok. Dzięki i jedziemy dalej. Niestety dalej nadal brak oznaczenia. Jakaś para z psem pyta nas jak dojść do Szczyrku bo idą od Chaty Wuja Toma i się trochę zgubilim. Oo a my chcemy właśnie do Chaty. Pokazaliśmy im na mapie jak mają iść. Odważnie tak bez mapy w góry. Ruszamy do CWT i tak się fajnie zjeżdża kozacko, że Jj się zatrzymuje i stwierdza kurde coś jest nie tak. Oznaczenia nadal nie ma a my non stop w dół. Żeby nie było że my zaraz Szczyrk zobaczymy. I tak chwile się wracamy i mijamy inną parę, która też szuka czerwonego szlaku. Pyta się jak dojść do Brennej. Troszkę mają daleko z buta. Mówią nam, że na dole jest CWT i tak też z powrotem jedziemy naszym fajnym zjazdem. To jest to! W końcu widzimy ten bar (CWT), który się znajduje w Przełęczy Karkoszczonka i ruszamy na Klimczok. Tu się niestety nie da podjechać. Trzeba pchać i to sporo! W połowie drogi robimy przerwę na banany i batony. Pogoda jest więc spoko. Gdzieś 3/4 drogi na Klimczok szlak się urywa. W lewo ? W prawo? Czy prosto? Idziemy w lewo. Ale coś mi nie pasuje. Już się trochę wspięliśmy (ah te widoki!!!) postanawiam się wrócić i sprawdzić opcję prosto. Faktycznie źle poszliśmy. Kawałek dalej jest oznaczenie szlaku. Wracam po Jj i rower. Ahh te widoki!!! Masakra. Już ciut zmęczeni w końcu docieramy do Siodła Pod Klimczokiem. Na Klimczok prowadzi bardzo strome podejście na znaku widnieje napis 10min wspinaczki. Na początku mamy sobie darować ale z drugiej strony jesteśmy tak blisko więc czemu już tego nie dokonać. Szczyt już widzimy. Wrzucamy rowery w trawę bo o podjeździe można zapomnieć. Bez rowerów to się wchodzi bardzo szybko. Chwila na szczycie i jazda w dół. Kierujemy się szlakiem niebieskim na Szczyrk. Kamieniście bardzo niebezpiecznie i stromo. Po chwili robi się już bardziej płasko a końcówka to już asfalt i serpentyny. Ahh te prędkości, tarcze piszczą i rozgrzewają się do czerwoności ;) I tak poprawiamy sobie średnią, która wyniosła zaledwie około 8-10 ;). Celebrujemy nasz wyczyn na piwku w pobliskiej knajpie. Piwko 6 sok do niego 2zł no LOL. Mamy z tego zgrzew. Potem to już shower, piwko i dobre burrito wegetariańskie w knajpie. Zasnąłem w 5 sekund. To był dobry górsko-rowerowy dzień. Żyć nie umierać. Pięknie!
































Dojazd z Jantara do Gdańska

Niedziela, 16 czerwca 2013 · Komentarze(0)
Po tak ciężkich 24 godzinach na nogach kładąc się spać myśleliśmy, że pobudka będzie ciężkia. Nic bardziej mylnego. 7:30 budzik zadzwonił lajcik. Z koleji wstawanie z łóżka to było wyzwanie. Jj jeszcze leżał i się lekko śmiał ze mnie, że wstaje jak stara babcia. Powiedziałem, że sam zobaczy jak się wstaje - przekonał się na własnej skórze :]. Szybka toaleta pakowanie i byliśmy gotowi do drogi. Jeszcze zrobiliśmy małą rozgrzewkę ciut się zastaliśmy. Pogoda utrzymała się. Słoneczko świeciło niebo mniej więcej czyste. Aż miło było wsiąść na rower. Mimo, że poprzedniego dnia klnęliśmy, że trzeba nam tygodnia odpoczynku od roweru. A tu proszę wręcz to była przyjemność wsiąść na bajka. Przejechaliśmy jakieś 4km do pierwszego otwartego sklepu. Kupiliśmy śniadanie, które zjedliśmy. Woda polana można jechać. Sielanka trwała do 15 kilometra. Dupka nawet nie bolała tzn. mnie nie ale Jja za to tak oj tak. Huh potem co się działo. Szybko mi uśmiech z twarzy zniknął. Piszczele tfu ścięgna achillesa zaczęły się odzywać. Wręcz błagać o zejście z roweru. Jedyna myśl kołatała w głowie. To tylko 40km do Gdańska. Dojechaliśmy do krajowej siódemki. I tu chwilę wytłumaczę nie mogliśmy jechać na prom w Mikoszewie (tu jedliśmy śniadanie) gdyż poziom Wisły na to nie pozwalał. Tak więc wracając do 7. Pobocze ekstra. Niedziela a samochodów mnóstwo. Jedziemy co ja gadam wleczemy się. Wszystko mnie boli cholerne ścięgna. Walcze. Mam ochotę zejść z roweru. Na szczęście kryzys mija. Jakoś daję radę. Jj też. Dojeżdżamy do miejsca, w którym 7 zmienia się na autostradę (obwodnica Gdańska) wtf tego nie było w planie. Jedziemy jakieś 500m autostradą by zjechać w miejscowości Koszwały. Tutaj chwila na GPS jak jechać. Okazuje się, że nie wiele nam zostało co nas cieszy. Zmordowani ale już bez większych kryzysów przy pięknej pogodzie oraz przy pięknych widokach polskiej wsi docieramy do Gdańska. A tu już można powiedzieć, że z górki prosto na dworzec. A tu się zaczynają schody. Pani w okienku przy kasie odświadcza, że nie ma miejsc w pociągu o 12:07. Możemy próbować się dostać do pociągu. Musimy spytać kierownika pociągu gdy tylko przyjedzie... hmmm no ok. Jeszcze jest opcja pociąg o 14:40 do Kutna... no dobra spróbujemy ten 12:07. Mamy chwilę jakieś 1:30h idziemy na zapiekanki i po baterie do pociągu. Upał i tłumy ludzi w Gdańsku. Przypomina mi się jak było na Euro. Było rewelacyjnie. Wracamy na dworzec. Czekamy na peronie. Co raz więcej ludzi oraz rowerzystów. Hmm nie ma szans na dostanie się do pociągu. Czekamy ostanie 15min to już jak na szpilkach. Podjeżdża pociąg. Wychodzi młody Pan Kierownik. Chwila rozmowy. Czy możemy jechać tym pociągiem? Możemy nawet na podłodze siedzieć byle by jechać dalej :] Do Łodzi jedziecie? No tak. Nie ma problemu mamy nawet przedział rowerowy. Chodzicie. Jakby co to się powołajcie na mnie, że wam pozwoliłen...Kamień z serca. Ale jeszcze nie mówię hop... dochodzimy do przedziału. Pakujemy się do środka. Zero rowerów. Rowery powieszone. Jeszcze baterii nie uruchamiam. Mówię do Jj jak ruszymy to uwierze. Maszyna ruszyła szczęśliwy siadamy na podłodze. Piwko się sączy. Jest pięknie. Jedyna niespodzianka po drodze to cztery rowery dorzucone do przedziału a my z podłogi idziemy do przedziału obok bo już dla nas miejsca na podłodze zabrakło. Relaks i jeszcze raz relaks. No może mniejszy relaks korzystanie z toalety po zapiekance w naszych pięknych pociągach ale to już pominę...












Łódź - Jantar nad nasz piękny Bałtyk.

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Pewna impreza urodzinowa. Pojedlim popilim i bach! Pomysł wyskoczył z kieliszka wróć od Jja. Zróbmy to jedźmy nad morze longiem. Spojrzałem z nad kieliszka i powiedziałem ok. Tak było w maju. Przyszedł czerwiec, krótkie noce długie dni. Trzeba to wykorzystać. Żeby jeszcze pogoda dopisała. Termin 14-15 czerwiec. Innej opcji nie ma i nie będzie. Przez cały tydzień sprawdzamy prognozy pogody. Powinno być ok, bez wiatru, bez opadów i temperatury całkiem przyzwoite. Przychodzi wyczekiwany piątek, przygotowuje rower (oponki slicki, smarowanie itp.) Regulacja napędu i chwila rozmowy z Pixonem (dzięki Ziomek za pomoc). Godzina 18 czas spać. Trzeba się wyspać. Jeszcze myślę czy wszystko jest. Kanapki zrobione, wszystko spakowane. Wystarczy ubrać się wziąć plecak i ruszamy. 23 pobudka. Shower, kolacja. Jazda. Ubrany jak choinka (patrz zdjęcia) jadę na nasz stały punkt startu czyli przejścia podziemne. Jj nie ma. A tak się spieszyłem, żeby się nie spóźnić. Czekam, czekam. No nic dzwonie. Nie odbiera. Ha zaspał mówię sobie! Ale nie! Widzę z daleka tą choinkę. Trzeba być widocznym na drodze w nocy! Oj tak. Pierwszy tekst Jja k... ile tego trzeba wziąć ze sobą... no ale cóż chwila konsternacji i pukanie się w głowę “co my k... robimy?” f...k :D hehe No dobra jedziem bo uśniem. Zatrzymujemy się na shellu. Montaż lusterka (koniecznie polecam na szosę na dłuższy wypad), zakładamy kamizelki co by jeszcze bardziej świecić. Jest zimno. Jedziemy przez Zgierz jeszcze chodnikiem a potem już przy rozjedzie na Malinkę wjeżdżamy na asfalt. Ciut rozgrzani nadal nie dowierzając, że to robimy kręcimy stałym tempem. Plan jest taki. Nie cisnąć, jechać stałą prędkością. Ustawiam licznik na prędkość średnią. Kontroluje tak żeby wypadło 22-23km/h. Walczę z lusterkiem ciągle mi się przestawiało (9zł w Juli może dlatego). Jadę z tyłu kontrolując co się dzieje za mną. Lusterko naprawdę działa. Daje duży pogląd tzw. oczy w d...e. Mogę Jj informować o nadjeżdżających tirach/samochodach. Ruch jest stosunkowo nie wielki. Jadę bardzo skupiony co zauważa Jj. I pyta się mnie czy all ok. Nie dało się jechać inaczej. Po pierwsze zimno po drugie ciemno po trzecie tiry na drodze. Na szczęście jest pobocze można spokojnie jechać. Trzeba przyznać, że klimat był niesamowity. Jak wyjechaliśmy poza Zgierz i zrobiło się na prawdę ciemno to była dopiero jazda. Będę to długo wspominał. Przy autostradzie zaczynam odczuwać kolano. Co mnie troszkę martwi. Sam początek a tu takie faux pas? Odrzucam złe myśli. Jadę dalej. Ciemno masakrycznie. W życiu nie myślałem, że będę o 1 w nocy na rowerze koło Łęczycy. Chwila postoju reguluje wysokość siodełka i ruszamy dalej. Im dłużej kręcę tym humor mi się poprawia. W zasadzie to chyba się rozbudzam. Dojeżdżamy do Krośniewic. Zjeżdżamy z nowej trasy. Chwila na jedynkę. Mamy polew. cytuje: “Czy myślałeś kiedyś, że będziesz sikał o 3 w nocy w Krośniewicach na wyprawie rowerowej nad morze? “ I tak ruszyliśmy w stronę centrum. Jedziemy tak jak się kiedyś stało w korkach w Krośniewicach. I nagle przed nami wyrasta znak droga zamknięta nie ma przejazdu. WTF?! No tak przed nami wyrosła autostrada. Próbujemy jakoś wybadać jak dotrzeć na drugą stronę. Stwierdzam, że to nie ma sensu. Jj jeszcze wierzy ale lepiej już wrócić do początku Krośniewic. Nie ma zmiłuj trzeba wjechać na obwodnice. Zaczyna leciutko świtać. Jakiś tir pomylił kierunki i cofa na obwodnicy. Pierwszy popas następuje zaraz za zjazdem na starą jedynkę. Marzy mi się ciepła herbata do kanapek. Niestety nic nie ma na tej stacji. Trudno. Chwila dla nadwornego fotografa i ruszamy dalej. Brrr ale się zrobiło zimno. Ubieramy kolejne ciuchy na siebie. O wiele lepiej. Czekamy na pierwsze promyki słońca. Jak na razie witają nas tylko piękne mgły. Wyglądają niesamowicie mistycznie i tajemniczo. Fotograf nie omieszkał zrobić pamiątkowe zdjęcie. Cóż jedziemy stałym tempem. Zmienialiśmy prowadzenie na drodze. Teraz chwila na mnie. Dojeżdżamy do Kowala. Zaczyna się spory ruch. Autostrada samochodom się skończyła. Do Włocławka pozostało nie wiele ale kierowcy oczywiście strasznie pędzą i mnie to irytuje. Potem mam znowu problem z kolanem. Kombinuje z siodłem. Przychodzi jednak pozytyw. Słońce już dawno nas lekko ogrzewa. Wjazd do Włocławka rozpoczynamy od ścieżki rowerowej. Czas na BP i hot dogi xl, herbatkę. Jest 5:30. Zdejmujemy dodatkowe ciuchy oraz kamizelki. Nie będą nam już potrzebne. Jest ciepło i przyjemnie. Kupiłem jeszcze gumy do rzucia. Yes zęby umyte :D Włocławek można przejechać praktycznie cały ścieżką rowerową i tak też robimy. Wszyscy rowerzyści mają na sobie kamizelki. WOW nie źle. Troszkę nam się przedłuża wyjazd bo Włocławek jest rozkopany. Mała kombinatoryka i udaje nam się przedostać. 3h godziny później bez problemowo (no może próba dojazdu przez robioną autostradę kończy się fiaskiem) wjeżdżamy do Torunia. Jest 8:30. Piękne słoneczko. Niebo czyste, temp. idealna. Mamy dobry czas i czas na drugie śniadanie ;). Kierunek Mac. Ale najpierw zdjęcia na moście a potem na starówce. Toruń jest piękny aż szkoda, że nie mamy czasu na zwiedzanie. Kiedy indziej. Na wyjeździe z miasta Kopernika zahaczamy o wspomniany emsidonald. Mmm kawka i zestaw śniadaniowy. Fryteczki przesolone ale co tam zje się. Odpoczywamy. Chwila zastanowienia spojrzenie na mapę. Jedziemy dalej? Czy pociąg? Chwila rozmowy. Twierdzę, że piwa porażki to ja nie przełknę i będzie smakowało obrzydliwe. Chcę się napić piwa zwycięstwa! Wszystko wskazuje na to, że MUSIMY jechać dalej. Obrany kierunek Stolno. Lekki wiaterek się wzmaga. Nie przeszkadza nam to wcale. Prawe kolano zaczyna mnie boleć a lewe odpuszcza. Nie źle. Przed Stolnem zakupujemy tigery itp. W Stolnie chwila prawdy. Ile jest do Gdańska a ile do Jantaru. Tyle samo a nawet lekko bliżej. Ok to ruszamy na Jantar. W zasadzie od początku chcieliśmy jechać do Jantaru. Bez sensu tyle się męczyć, żeby potem prosto na pociąg iść i wracać do domu. Zjeżdżamy z 91 na 55. I tu się robi lypa Panie. Brak pobocza. Pagórki jakieś. Fury śmigają niczym ferrary. Masakra. Lusterka w pogotowiu. No cóż trzeba to trzeba. Gdzieś między Stolnem a Grudziądzem zatrzymujemy się w sklepie na dzwonek. Dzwoni Pani idzie i możemy zakupić wodę drinkenergy na przyszłe kryzysy. W drogę. Jedziem. Upał się zrobił. Porno i duszno. Pędzą te sk...y... kręcimy kręcimy i ...
...i naszym oczom ukazał się Grudziądz. Miasto ścieżki rowerowej. A jak! Można można. Całe przejechaliśmy. Nawet mają mała obwodnice razem ze ścieżką. Patrz zdjęcie chwali się to! Ale ale długie to miasto niestety. Przez upał i duży ruch (głośno) męczy mnie to miasto. 13:13 Kryzys ale jeszcze leciuchny. Damy radę. Jedzie się pięknie. Mówimy sobie byle do Malborka potem już będzie z górki ;) Przyzwyczajamy się powoli do braku pobocza. Powoli odczuwamy zmęczenie. Odziwo spać się w ogóle nie chce. Kończy się nam woda. Między Grudziądzem a Kwidzynem odwiedzamy kolejny sklep. To już chyba 5 woda będzie. Pijemy też zapasowe energydrinki. To już ostatnie. W zasadzie drugie na całej trasie. I dobrze bo to ścierwo jest. Przed Kwidzynem łapie mnie kryzys. Dupka nie boli jest ok. Kolana nawet nawet. Ale nie może być normalnie i zaczyna mnie lewe ścięgno achillesa boleć. Ehh. No nic. Kwidzyn at last! Fotka dla znajomej co z niego pochodzi (pozdrawiam przy okazji). Kwidzyn ładne miasto i wszędzie ronda. Kwidzyn miastem rond! Zupełnie inaczej sobie to miasto wyobrażałem, myślałem, że mniejsze. A to przecież big city!
Kwidzyn - Malbork to walka z podjazdami, wiatrem oraz samochodami. Kuźwa mać! Jak oni tam pędzą. Ile fabryka daje. Coś okropnego. Ale to nic w porównaniu z upałem i pagórkami. Na szczycie jednego z nich robimy przerwę. Aż nas trzęsie. Głodni. Jest odczuwalny kryzys. Chociaż humory nam dopisują. Komary też dopisują. Wsuwamy batony i banany. Plecaki można powiedzieć opróżnione. Trochę mniej na plecach. Nie wspomniałem o plecach. No tak. Zapomniałem teraz przypomniał mi się ten lekki ból pleców. Ile jeszcze ten plecak będzie na nas pytają plecy. Ciut mnie bolą Jja nie. Dalej trasa jest piękna, prosty asfalt nie dziurawy, czasem prowadzi w lesie czasem przez małe mieściny. Widoki umilają nam czas oraz pozwalają zapomnieć o bólu. Jj zaczyna boleć lewa kostka. Kolana coś tam czuł ale nic poważnego. Robi się coraz fajniej. Zaczynamy się zastanawiać po co nam to?! Włącza nam się marudzenie i lekki wkurw. No tak to już zmęczenie. Never ever ;)
Do Malborka prowadzę ja. Chyba nawet ciut za mocno. Marzę o kawie i jedzeniu. Przed Malborkiem jest jeszcze Sztum. Jj ma wyraźny kryzys. Zatrzymujemy się na stacji Orlen. Kupuje wodę i coca colę, o której marzył z napisem mistrz. “masz Ziomek zobacz co Ci kupiłem” (dopiero na drugi dzień przypomina sobie, że miała taki napis tak to zupełnie tego nie pamiętał - zmęczenie to jest to). Jakoś ruszamy dalej...
Malbork - nareszcie. Już zostało tylko 40km. Yeah. No teraz to już na pewno damy radę. Jeść jeść jeść. MacDonald. Ochroniarz prosi nas o postawienie rowerów na stojakach. Ok. Pyta skąd.
My z Łodzi.
To ile jedziecie?
14 godzin. Co ? Jak to !
Hehe. No jedziemy nad morze, longiem.
Nad morze longiem hmm To zostało wam 60km.
CO!? Jak to ?! Do Jantaru jedziemy.
A to nie to tylko 40km może 45km.
Ufff.
Idę po jedzenie. Jj pilnuje rowerów. Śmierdzę. Capię wręcz a w Macu mnóstwo ludzi. Mam wrażenie, że ode mnie się odsuwają. No cóż sorry jadę na bajku to widać nie ;). Nikt na szczęście nie komentuje mojego zapaszku :D . Spokojnie kupuje żarło. Jesteśmy padnięci. Bolą już mnie dwa piszczele. Ah te piszczele tfu ścięgna (zapomniałem i teraz mi się przypomniało ciągle się myliłem to chyba już ze zmęczenia. Zamiast mówić bolą mnie ścięgna achillesa zawsze mówiłem piszczele ;)). Dupa o dziwo nie boli choć nie powiem czuje ją, kolana trochę ale do przeżycia. Mówię do Jj nie no teraz albo nigdy. No cóż ała trzeba jechać dalej. Ała bolą mnie pi... tfu ścięgna. I tu się zaczyna hardcore. Ostatnie 40km to walka. Walka z samym sobą. Z bólem, zmęczeniem. Każdy ruch korbą mnie boli. Zresztą Jj też. Kondycyjnie mega się czułem tylko ten ból mi przeszkadzał. To było najgorsze. Nigdy tego nie zapomnę. Bardzo się umęczyłem. Kombinowałem na różne sposoby jak siedzieć na bajku byle by mnie nie bolało. Znalazłem pewien sposób ale to 10km przed Jantarem. Zresztą ostatnie 10km już mnie tak wk... że miałem ochotę zejść z roweru. Asfalt tak dziurawy jak szfajcarski ser. No padaka na sam koniec. Już nie daleko. Na prawdę. Kawalątek. Co to dla nas 10km. Nic?! No pewnie, że nic. Przejeżdżamy przez jakieś mieściny co wróble zawracają. Ludzie się dziwią co to za kolesie tu na bajkach. Rozrywka dla nich a dla nas męczarnia :P Widzimy zielony znak. To chyba to. Tak! Nareszcie dojechaliśmy. Ból minął. Zeszło wszystko, szczęście przyszło :D (zadajemy sobie ? “ a teraz pomyśl taki Wilku (szacun) ma jeszcze 300km do przejechania - to jest wręcz nie możliwe dla nas stwierdzamy a przecież takie realne). Chwila na fotkę. Piwa dajcie piwa gdzie to piwo! Dobra ale najpierw kwaterki. Szybka sprawna akcja. Raz dwa i kwaterka jest. Właściciele podziwiają, że dojechaliśmy na rowerach z Łodzi. Nie dowierzają. Pokazuję licznik. Dopiero wtedy łapią się za głowy. A gdzie to piwo. I piwo się znalazło też. Zakupy na plażę, fotki, smsy, udało się udało! Jedno piwo wypiliśmy na plaży. Wracając wzięliśmy pizze na wynos. Zjedliśmy na kwaterze popijając piwem. Shower, alantan i nie dałem rady piwa do końca wypić. Zasnąłem. Szczęśliwy :)










































Żubra za rogi wróć za jaja... czyli Łódź Spała Łódź!

Sobota, 18 maja 2013 · Komentarze(1)
Kategoria Wyprawy
Podczas wyprawy do Płocka wspomniałem Jjowi, że tego samego dnia jest impreza w opuszczonym bunkrze koło Tomaszowa Mazowieckiego takim jak w Konewce. Spytałem Jja czy był tam kiedyś. Odpowiedział, że nie. I tak narodził się kierunek kolejnej wyprawy. W ciągu tygodnia oczekiwania na weekend Jj dał cynka Tomaszaowi (Xanagaz), że planujemy taki wyjazd. Tomasz dał cynka na forumrowerowe.org. I tak zebrała się 4 osobowa ekipa ja, Jj, Xangaz i Grzesiek (Owurac).
Umówiliśmy się o 8 na dworcu na Widzewie. 6:30 pobudka. 7:20 jestem u Jja. Ruszamy. Jedziemy lekkim tempem przerywanym moimi k... ch... na mój napęd. Po złamanym haku oraz z nowym łańcuchem mój napęd po prostu prosił - wyreguluj mnie. 8:05 dojeżdżamy na stację. Nikogo niema. Co jest? Dzwonię do Tomka kleci mapę, będzie za 10min. Ok. Próbuję wyregulować przerzutkę, zupełna porażka. Po chwili dojeżdża Tomasz. Ratuje moją sytuację i reguluje mi napęd. Dojeżdża Grzesiek. Nadal męczymy się z moim napędem. Tomkowi udało się tak wyregulować, że najmniejsza zębatka nie wchodzi. To nie stanowi problemu. Co się okazuje w czasie jazdy Tomek zrobił to po mistrzowsku, napęd spisał się na medal. Podczas regulacji podziwiamy wagę roweru Tomka. Jj myślał, że ma lekki rower ;) Hehe. Dobra ruszamy. Przejeżdżamy przez tory i kierujemy się na Andrespol. Wjeżdżamy do lasu. Staramy się cały czas trzymać lasów i terenów leśnych. Piękna pogoda dopisywała. Tempo mieliśmy bardzo dobre. Lekki wiatr. Tomasz jeszcze w Andrespolu mówi jedziemy pod wiatr, to wracać będziemy z wiatrem. Mówię mhm już to widzę. No ale jedziemy dalej. Pierwszy popas robimy w sklepie w Chrustach Nowych. Kupujemy co trzeba i tradycyjnie idziemy na stacje. Jeszcze stojąc pod sklepem słyszymy nagle tssss... komu to? Hmm Grzechu złapał gumę. Na stacji Grzechu robi co trzeba. My jemy, telefonujemy do swoich lubych i trenujemy trashtalking. Grzechu dalej naprawia, klei i pompuje. No ale komu w drogę temu pobudka. Tomasz próbuje obudzić gościa śpiącego na ławce. Gość nieprzytomny zostawiamy go i lecimy dalej. Pierwszy lepszy kierunek byle by do lasu. I tak pędzimy ile łyda zapodaje. A muszę przyznać, że mieliśmy dobre niesłabnące tempo. Dojeżdzamy do jakiegoś pomnika pamięci młodych chłopaków, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej. Chwila kontemplacji oraz chwila na posiłek. A w zasadzie chwila dla Grzecha, który już kolejną kanapkę wcina :P Szybkie looknięcie na mapę i w drogę. Chmury zaczynają się pojawiać. Spadnie deszcz czy nie spadnie? Oby nie. Lecimy dalej fajnymi szerokimi szutrowymi leśnymi drogami. Chłopaki sprawdzają kolejny raz kierunek trasy. Zatrzymujemy się na środku skrzyżowania :P Jakiś facet jedzie rowerem i przejeżdża koło nas. Komentując. Panowie zatamowaliście skrzyżowanie. Pffff padłem. Normalnie zero żywej duszy gość może nas spokojnie ominąć ale musiał oczywiście ponarzekać. Przykre ale prawdziwe. Chwila zgrzewy i ciśniemy. Natrafiamy na S8. Jedziemy chaszczami wzdłuż trasy żeby dojechać do mostu, którym przekraczamy spokojnie trasę. Przejeżdżamy koło dużego zielonego obszaru, który dookoła otoczony jest drzewami. Tomek ma ochotę na zdjęcie. Pozuje niczym prawdziwy model. A Grzechu jak zwykle wcina kanapkę ;) Mamy jakieś 20km do Spały. Jj ma ochotę na popas taki mały co by złapać ciut energii. W sumie to ja też miałem. Szybka kanapka banan picie i piękne leśne dukty przed nami. Dużo traciliśmy energii podczas jazdy. Cóż słonko świeciło, ciepło a wręcz upał powodował, że często uzupełnialiśmy płyny i energię. Dotarliśmy w końcu do ścieżki rowerowej kierującej do Spały. Normalnie Europa. Podziwiamy widoki i kierujemy się na lody. Jednak pada na grilla w karczmie. Mega duża kiełbana z ogórkiem za 14zł zrobiła na nas wrażenie. Potem lody z automatu i kierunek delikatesy. Zakupy odpowiednich baterii i idziemy macać żubra. Jj lekko zawstydzony ale daje radę. Łapie żubra za rogi... yyy za jaja ;) No dobra złapałem ja też. W zasadzie to już nie pierwszy raz. W Spale byłem wiele razy i jest tradycją, żeby złapać żubra żeby tu powrócić. Obok żubra siadamy na ławeczkach ładujemy baterie. Słoneczko świeci pogoda marzenie, idealna temperatura. No ale czas goni. Godzina prawie 14. Trzeba jechać do bunkra. 1,5km za Spałą jest Konewka. Dojechaliśmy do zamierzonego celu. Pustki dookoła myślałem, że będzie więcej ludzi zwiedzających. Nie zwiedzamy bunkra bo nie mamy na to czasu. Musimy jeszcze wrócić przed zachodem słońca. Chwila dyskusji jaką drogę obrać na powrót. Decyzja pada na Czerniewice a potem na Żelechlinek. Wyjeżdżamy z lasu. I zaczyna się asfalt i w mordewind. No to pięknie. Normalnie wracamy ale pod wiatr... no cóż trzeba jechać. Tempo jeszcze nie schodzi. Ciśniemy. Ciemna chmura jest naszą kompanką ale tylko do Żychlinka. Ciężka droga do tej małej ale urocze miejscowości. Cały czas walczymy z wiatrem i pagórkami. Tomasz dobrze prowadził. Mnie się też dobrze jechało trzymałem dobre tempo. Dojeżdżamy do Żelechlinka. Kupujemy zapas wody i energii na dalszą drogę. Grzechowi niestety zaczyna dawać się we znaki kolano. Radzę mu żeby obniżył sztyce bo ma ją wyciągniętą na maxa. Lekko obniża ale nie chce bandaża, który mu proponuje.
Ruszamy dalej, Grzechu słabnie. Obniża dalej sztyce. W końcu namawiam go na bandaż. Korzystamy z chwili i sprawdzamy wentylację sanitariatów i lecim. Po okresie asfaltów lasy lasy i jeszcze raz lasy dookoła nas. Extra. Szerokie piękne dukty powodują uśmiech na naszych zmęczonych twarzach. W sumie mamy około 130km w nogach. Walimy na Stary Redzeń i Koluszki. Tam przechodzimy przez tory (których rzekomo nie da się przejechać - tak rzekło dwóch panów na rowerach). Grzechu ledwo chodzi więc czy prędzej wsiada na rower. Jedziemy wzdłuż torów. Z takim kolanem szybko się nie jeździ. Odwracam się co jakiś czas by zobaczyć czy Grzecha widać na horyzoncie. Wieje nadal wiatr widać, że jest mu ciężko. Nam się jechało bardzo dobrze. Co chwila się na wzajem pilnujemy żeby nie jechać za szybko i czekamy na Grzecha. Takim przerywanym tempem dojeżdżamy do Gałkówka. Odpoczywamy chwilę. Humory nam dopisują. Siła jest. Grzechu się trzyma. Lepiej mu jechać niż chodzić. I tak zasadzie dojeżdżamy przez Bedoń do trasy, którą jechaliśmy rano. Niektórzy z nas w tym ja ciut mamy zniszczone 4 litery. Marzę o alantanie i zimnym piwku. Ta myśl daje mi siłę. Rozstajemy się przy stacji Łódź Widzew. Każdy szczęśliwy, daliśmy radę! Ja z Jjem kierujemy się do Pomorskiej. Cisnę ile fabryka dała co by Jja nie suszyło. Dojeżdzamy na Rado kierunek szachy i zasłużony odpoczynek :)

PS. Jest takie powiedzenie: Jest najpierw jedynka a potem dwójka.
PS2. Wracając będziemy jechać z wiatrem. Wracamy. K... mieliśmy jechać z wiatrem.
PS3. Panowie wracajmy ale spokojnie. Tak średnia tylko 30 ;)
PS4. Dzięki Tomasz za regulację napędu. Świetna robota!

Podsumowując:
Świetna wyprawa. Ciekawa, wreszcie terenowa, z dala od cywilizacji. Ciekawe miejsca, genialne szutrowe, szybkie leśne drogi. Fajne miejsca warte do ponownego przejechania. Na pewno tam wrócimy! Oby więcej takich wypadów! Dzięki chłopaki!

Traki z GPS Xanagaza











































































Beskid Sądecki 2010

Środa, 27 lutego 2013 · Komentarze(6)
Kategoria Wyprawy
Jako, że nie opisałem najcięższej i za razem najlepszej z moich wypraw chcę naprawić moje faux-pas wrzucam trochę zdjęć dla przypomnienia. Bardzo żałuję, że jej nie opisałem i nawet nie znam dokładnie przebytych km, przewyższeń itp. Ale czy te statystyki są ważne? Chyba nie. Dla mnie ważne był krew pot i łzy a za razem wolność, przygoda i piękno. Działo się tamtych długich 4 dni. Ahh chce lato. Miłego oglądania.