Do pracy a potem do Lidla. Kupiłem wieszak na rowery i pompkę. Niestety wieszak okazał się zbyt duży na mieszkanka w bloku. Muszę kupić dwa pojedyncze. Chce ktoś kupić? A pompka za 30zł jest na prawdę solidnie zrobiona. Przy okazji 5000km w tym roku zrobione :D
Nie planowałem dziś jazdy po pracy. Jednak Jj napisał maila, że ma ochotę pojeździć. W zasadzie ma poprostu chwilę na wyrwanie się z domu ;) I tak spotykamy się na Włókniarzy i jedziemy aż do Pabianickiej. Zawracamy i kierujemy się na Pietrynę i dalej na północ. Takie tam miłe kręcenie.
Najpierw dojazd do pracy gdzie razem ze smartA wpakowaliśmy się do Kangura. Tesco banany i jazda przez malownicze wsie. Omijamy korki na E75. Dojeżdżamy niestety dosyć późno. 10:40. Szybkie zapoznanie się z trasami i ruszamy. Najpierw żółtym szlakiem miłym 3km podjazdem. Wspinamy się jak kozice. Jaramy się widokami. Dojeżdżamy do gipsowni gdzie wbijamy się na samą górę by wrócić na żółty piaskowymi szczytami. Szybki zjazd i skręcamy dalej na prawo żółtym. Trochę podjazdu, zjazdu przy wiatrakach. Zrobiliśmy prawie pętlę. Wbijamy się na czerwony szlak. I tu zaczyna się fun :] Dobry zjazd. Nie wiem ile kmów ma ale jechało się pięknie. Zatrzymywałem się raz na jakiś czas zrobić zdjęcie. Trochę żałuję bo można było tam nie źle poszaleć. Z drugiej strony bym żałował, że nie mam żadnej fotki. Koniec zjazdu i zaczyna się asfalt. Kręcimy kręcimy. Ale fajny most fajnie byłby tam jechać. Jedziemy dalej. Chwila konsternacji. Hmmm czy czasem nie powinien czerwony gdzieś odbijać? Patrzymy na mapę. No tak trzeba było odbić na most. Jednak nasze życzenia się spełniły. Wracamy. Ktoś znak niestety zlikwidował dlatego to przegapiliśmy. Spotykamy na drodze żmiję. O mały włos a było by po niej. Na szczęście udało się tego uniknąć. Była piękna. Jedziemy dalej. Leśniczówka przy stawiku. Piękne miejsce. Podjazd i szuterek. I w zasadzie dojeżdżamy do asfaltu żółty szlak. Jeszcze przebijamy się przez gąszcz czerwonego szlaku by wyjechać już przy wyciągu. Downhillowcy szaleją my się pakujemy. Tyle z wycieczki. Trzeba to powtórzyć. Tylko tym razem zebrać się wcześniej i tam jeszcze zwiedzić okolice. A może Łódź Góra Kamieńsk Łódź :> Kto wie.
Najpierw do pracy. Pojechałem GT z myślą o wyjeździe zaraz po pracy. Między czasie wyszło kino i premiera Riddicka. Umówiłem się z Nati na 19. Więc szybka jazda Lawinką do Łagniewnik. Na początku przejechałem się z jakąś grupą trenującą szosę. Odbiłem na śmieciuwe. Podjazd i dalej jazda do domu przez Łagiewniki. Wieczorem to już jazda do cinema i z powrotem.
Do pracy standardowo potem szybki powrót na obiad do domu, chwila relaksu i na squasha do fita. Granie granie i skakanie pot krew i łzy. Potem powrót ścieżką wzdłuż Włókniarzy. Usiadłem na kole jakiegoś sakwiarza, który myślał, że ma do czynienia z amatorem. Faktem jest miał zdecydowanie lepszy rower i myślał, że przy cwaniaczy raz po raz zwalniając. Po czym redukował na lżejsze żeby mnie zgubić szybko przyspieszając. Ale nie ze mną takie numery. Ja cały czas na najtwardszym przełożeniu (chwilowo moje 3 biegi nie są do końca sprawne) trzymałem się tuż za nim. Pożegnaliśmy się przy lutomierskiej on na teofkę skręcił a ja jeszcze skoczyłem na szybkie zakupy do tesco i do domu. Dobre tempo dzięki sakwiarzu za dobrą jazdę.
Najpierw do pracy a potem na chwilę na Jaracza i Kilińskiego do woskiwizaz.pl. Potem postanowiłem, że nie wracam do domu tylko od razu ruszę na wojaże :] I tak Narutowicza do Pomorskiej dojechałem do Nowosolnej. Kupiłem sobie picie, bułkę i serek. Zjadłem i dojechałem do siostry do Natolina. Mogłem u niej zjeść ale jakoś samo tak wyszło, że do niej pojechałem. Potem skręciłem na Plichtów następnie na Byszewy. Skończył się asfalt i na moim mieszczuchu w terenie dobrze mnie wytrzęsło. Dojechałem do Kalonki. Gdzie miałem już dosyć troszkę wiatru, który od samego początku mi nie pomagał. Ale dobrze mi się jechało. Oczywiście kierunek Strykowska ulicą Aksamitną. Najpierw fajny szybki zjazd gdzie bez pedałowania miałem 48 km/h. Skończył się zjazd i znowu mnie wytrzęsło. Ale szybko Okólna się ukazała. Gdzie dobrze przycisnąłem. Wyprzedziłem gościa z fullfacem, który widać było próbował się trochę ścigać. Pędząc niestety wypadł mi licznik. I facet fullface mnie wyprzedził. Ale gość spoko bo pokazał mi gdzie licznik leży. Szybko się zebrałem i nie dałem za wygraną. Pocisnąłem i już mnie nie widział. Obrałem kierunek Łagiewniki, Arturówek i dom. Uważam dzień rowerowy za zaliczony :) Zdjęcie marne ale klimat był!
GT FOREVER
Rower to dla mnie sposób na życie. Jeżdżę bo lubię ! Kocham to !
Życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę musisz się poruszać naprzód
- Albert Einstein
bike lover, minimalist, vegetarian