Tour de Łódź

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(1)
Kategoria >200km
Słynne Tour de Łódź w końcu zaliczone. Ruszyliśmy w 11 osób. 10 chłopa i 1 dziewczyna. Skończyliśmy. 8 chłopa i 1 dziewczyna. Było mega.

A zaczęło się od godziny 6:20. Straszna pobudka. Nawet do pracy tak nie wstaję. Szybka kawa, śniadanie. Spakowałem się poprzedniego wieczoru więc byłem szybko gotowy na jazdę. Miałem tylko kłopot z decyzją brać kurtkę przeciwdeszczową czy nie?
W końcu nie wziąłem. I dobrze zrobiłem. Po co wozić nie potrzebny balast. Za oknem wypogadzało się.
Spokojnym tempem dojechałem na miejsce spotkania czyli na przystanek autobusowy róg Wycieczkowej a Warszawskiej. Jedna osoba już czekała (Adam - przyjechał na swoim nowym Krosie B6 29er). Po chwili przybywali następni. Korzystając, że czekamy na kolejnych śmiałków nasmarowałem łańcuch i go wyczyściłem.
Około godziny 7:15 było nas tak jak wspomniałem 11 osób. Nieśmiało wyruszyliśmy na szlak w kierunku północnym - czyli kierunek przeciwny do wskazówek zegara. Niestety dla mnie jedna kawa to za mało i jak widać na załączonym obrazku z bohaterami dzisiejszej wyprawy moja mina mówi sama za siebie. Chce jeszcze jednej kawy. Nie dane mi będzie się jej napić.
Z kilometra na kilometr powoli się budziłem. Nawet zamieniłem parę zdań z kilkoma osobami. Początki zawsze trudne.
Dziwne myśli mnie nachodziły, czy dam radę. Przecież jeszcze tyle zostało. K A W Y please!
Tempo przez pierwsze 20km bardzo słabe. Chyba, każdy się dopiero rozgrzewał i nie chciał zbyt mocno ruszyć na starcie. W końcu mieliśmy do przejechania 200km w terenie.....
Do Grotnik w zasadzie nic ciekawego się nie działo. Tempo się zwiększyło i temperatura też się zwiększyła. Za Lucimierzem a w zasadzie już w Grotnikach Witek łapie gumę. Niestety był zmuszony założyć cienkie 1.5 opony. Poprzedniego dnia rozerwał oponę - chyba przez te kolce co jakiś debil rozrzuca. Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Ania poczęstowała nas galaretkami tzw. Turkish Delajt. Wróciła z urlopu zachwycona i pełna smakołyków ;) Turkish Delajt nie zachwyciło mnie. Zresztą jadłem nie raz. Nigdy za tym nie przepadałem. Zawsze to trochę kalorii i energii do jazdy. Oczywiście wszystko zostało z fotografowane przez kolegę Zbigniewa zwanego Xzibi.
Po serwisie ruszyliśmy dalej.
O godzinie hmmm 11? Dojechaliśmy do Aleksa. Tak to była 11. Miałem ochotę na lody. Zakupiłem rożka jak zawsze do tego Kubusia i Colkę by rozcieńczyć wodą (ten patent zapożyczyłem od Pixona - to naprawdę działa). Wszyscy się obkupili. Zrobiliśmy jeszcze pamiątkową fotkę na tle fontanny w Aleksie.
Ruszyliśmy dalej. Na odcinku od Aleksa prowadziłem ja. Dobrze się jechało - chociaż trochę zaczynało wiać. Znam te rejony bardzo dobrze. Czasami jeżdżę tędy do rodziców na działkę. Wjeżdżamy w las, w którym spędziłem dzieciństwo. Tyle co ja tam kilometrów nabiłem przez wakacje. Szkoda, że człowiek nie miał wtedy licznika. W lesie mamy mały problem. Jurek (chyba najstarszy w gronie) ma problem z amorkiem - Reba. Strasznie go wybija. Próba serwisowa okazuje się fiaskiem. Wręcz katastrofą. Amor zupełnie stracił powietrze i akurat nikt nie wziął pompki do amora :/. Tak to bywa jak próbuje się napompować amorka zwykłą pompką do roweru. W Babicach rozstajemy się na chwilę z trzema osobami. Jadą znaleźć jakiś serwis by choć trochę pod pompować amora. By jedziemy dalej. W Kazimierzu rozstajemy się z Arkiem, który tutaj ma działkę i nie planował dalej jechać.
Zaczynają się ostre piaski. Witek bardzo wolno je pokonuje dlatego też co jakiś dłuższy odcinek zatrzymujemy się i na niego czekamy. Przy takim jednym postoju postanawiamy coś podjeść. Każdy już trochę energii stracił. W tym czasie w Janowicach jeśli dobrze pamiętam, doganiają nas już tylko dwie osoby, które pojechały szukać serwisu.
Przed Kolumną robimy dłuższą przerwę w lesie kulturalnie w przygotowanym na to miejscu. Czyli ławeczki stoliczek i piękno natury. Każdy wyciąga bankbattery co by doładować telefony. Do czego to doszło. Ja po prostu nie włączam endo żeby bateria starczyła na dłużej. Ciężkie to w sumie też jest. Nie wiem czy by mi się chciało to wozić. Mimo wszystko sprawnie to działa.
Huh jeszcze 100km zostało. Może trochę mniej. A tu Witek łapie kolejną gumę. Efektownie gdyż było słychać jedno wielkie bum pssssyyy.... kolejna przerwa a czas leci... Witek czwany lis szybko załatwił co trzeba.
Za Kolumną robi się trochę lżej. Więcej asfaltów. Chociaż wiatr zrobił się o wiele mocniejszy. Dojeżdżamy do Pabianic. Jeszcze nigdy tak szczegółowo nie zwiedzałem tego miasta. Całkiem miłe się wydaje. Nie znałem zupełnie. Tereny do jazdy rowerowej posiada całkiem dobre. W jednym miejscu zabłądziliśmy ale szybko naprawiamy błąd. Robimy się głodni. Przejeżdżając koło Sereczyna aż chciało by się zatrzymać zjeść coś dobrego i napić zimnego piwka. Mmm a tu trzeba jechać dalej. Do Tuszyna trafiamy tą samą drogą co 3tyg. jechałem sam i zdychałem jak głupi. Oj przypomniał mi się tamten dzień. Przejechane miałem 100 a czułem się jak po 400km. W Tuszynie robimy kolejny popas. Tu już musiałem wszystko kupić bo plecak zrobił się pusty. Asfaltem to się pędzi. W porównaniu do terenu to teraz jazda to pikuś. Wszyscy pędzili. Z licznika nie schodziło 28-30km/h. Tak w grupie to łatwo utrzymać takie prędkości.
Zaczynam odczuwać skutki siedzenia przez cały dzień na siodełku. Mój pampers już zupełnie się do niczego nie nadaje. Obciera mnie max... Sprawdzałem na dwóch siodełkach i jest to samo. Niestety muszę zmienić. Chwila higieny w lesie i można jechać dalej. Alantan maść bogów :D
Po tylu kilometrach mamy moc w nogach. Pędzimy jak szaleni. Nie wiem czy to dlatego, że co raz bliżej domu, że godzina 19 już się zbliża? Dobrze się jedzie to czemu nie?!
W Wiączynie przypominam sobie o podjeździe na radarach. Moja wyobraźnia zagrała nie potrzebnie gdyż w rzeczywistości można powiedzieć pokonałem je na "miętko". Tutaj Anie łapie kryzys. Już tak nie pędzie ale trzyma się dzielnie. Adam jej pomaga. Ja czuje moc w nogach. Już nie długo koniec. 180km przejechane a noga jak nówka sztuka. Dojeżdżamy do Strykowskiej a tu ruch bardzo duży. Nie można się przebić. W końcu robimy to można powiedzieć na "chama" inaczej się nie dało. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Na prowadzeniu ja, Xzibi i Witek. Zaczynamy się ścigać do Wycieczkowej/Warszawskiej. Witek mówi, że za wcześnie ruszyliśmy. Odpada. Jadę za Xzibim. Na liczniku 42km/h. Mam moc przed samą Warszawską wyprzedam Xzibiego tylko nie wiem czy specjalnie odpuścił czy faktycznie tak jak mówił, zabrakło mu już sił. Po chwili dojeżdżają wszyscy. Każdy już świeżynka. Nikt nie jest zmęczony. Cieszymy się jak dzieci, że to zrobiliśmy. Gratulujemy sobie nawzajem. Godzina 20. Czas jechać do domu. Nie możemy się rozstać. Minął jeden dzień a czujemy się jak po 2tyg. wyprawie rowerowej. Fajnie było przejechać ten szlak. Po chwili rozstajemy się. Pędzę do domu gdyż piwa mi się chce i koniecznie showera. To był dobry rowerowy dzień. Oj dobry.

Link do Eventu - tutaj też są fotki od innych uczestników. 

PS. liczba km terenu na oko. Nie wiem ile jest dokładnie.


@uczestnicy - zdjęcia by Xzibi.









track mniej więcej tak to wygląda: 

http://www.gpsies.com/map.do?fileId=jnobwdpurcqebf...

Komentarze (1)

Świetna relacja, bardzo żałuję, że w tym dniu musiałem leżeć pod autem :(

Pixon 08:52 piątek, 29 sierpnia 2014
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!