Łódź - Jastrzębia Góra

Sobota, 5 sierpnia 2017 · Komentarze(1)
Udany atak na rekord. Rekord z 2013 roku pobity o 55km.

Nauczony doświadczeniem wiedziałem mniej więcej co mnie czeka. Nie wiedziałem natomiast jak zachowa się mój organizm i ciało ze względu na mniejszy przebieg kilometrów w ciągu roku niż zwykle. Tym razem zupełnie inny rower i inne pakowanie. Szosa + "lajtpaking" idzie w parze z takimi dystansami. Przygotowania były trudne. Tobiasz słabo sypiał, marudził i ogólnie nie bardzo pomagał :) Dodatkowo nie wyspana Nati też nie była zachwycona tym pomysłem. Mimo wszystko muszę dodać była wyrozumiała i trzymała za mnie kciuki. Tobiasz też ;)

Tak jak poprzednio zaplanowaliśmy start na 24 w piątek. Kilka godzin wcześniej odwiedziłem Jja aby przekazać mój bagaż, który miała przewieźć Ania do Jastrzębiej Góry. Ania była też naszym zaplanowanym powrotem. Dzięki Ania :)
Jj zupełnie nie był zachwycony a wręcz był zdemotywowany wyzwaniem. Ja mimo obaw wiedziałem, że teraz albo tego nie zrobimy. Byłem zmotywowany. O godzinie 20 miałem przygotowany rower do jazdy, spakowaną podsiodłówkę. Zjadłem dobrą kolację i położyłem się spać. Oczywiście sen był połowiczny. 23:45 budzik nie musiał nawet dzwonić bo obudziłem się punkt 23:42 i wiedziałem, że czas wstawać. Wcześniej przygotowaną kawę wypiłem, zjadłem kanapkę, umyłem zęby ubrałem się i ruszyłem atakować rekord. 00:05 Jj był już na dole. Noc była bardzo ciepła jechałem na krótki rękawek. Jj wyszedł w kurtce ale szybko się przekonał, że jest ona zbędna. Założył rękawki. Trasę zaplanowaliśmy standardowo. Krajowa 91 sprawdza się idealnie do tego typu wycieczki. Szerokie pobocze mały ruch. Ustawiłem licznik na średnią prędkość. Plan był aby trzymać się 25km/h jednak szybko zweryfikowaliśmy ten pomysł i jechaliśmy znacznie szybciej. Jj miął ustawione tętno i trzymał się spoczynkowego. Mniej więcej ma takie samo jak ja więc obie wartości wskazwały nam tempo. Szybko dotarliśmy do imprezowej Łęczycy. Wszyscy wracali z melanżu. Dziwnie się czuliśmy widząc tych ludzi. My zaczynaliśmy w piątek a tu niby sobota my zaczynamy dzień a oni konćzą. Dla nas to miałbyć długi dzień.
Trasa 91 jest mało uczęszczana jeszcze mniej niż 4 lata temu. Bardzo mały ruch tirów. Osobówki bywały bardzo rzadko. Zachwycaliśmy się ciemną gwieździstą nocą. Mogliśmy to robić do tego stopnia, że wyłączaliśmy na chwilę lampki aby można było lepiej podziwiać gwiazdy. Dojechaliśmy do Krośniewic gdzie wspominaliśmy poprzednią wyprawę, na której w Krośniewicach próbowaliśmy przebić się przez starą trasę. Zrobiło się ciut zimniej ale do zniesienia. Wcześniej założyłem rękawki. I było to jedynie cieplejsze odzienie, które założyłem na tej wyprawie. Kowalu zrobiliśmy popas, czyli zjedliśmy kanapki, które wcześniej przygotowałem. Czułem, że już muszę zjeść. Następnie dotarliśmy do Włocławka. Tu zaczęła się przygoda z moimi czterema literami. Sportowe karbonowe siodełko nie idzie w parze z bardzo długimi dystansami. Zatrzymaliśmy się na Orlenie gdzie Jj poszedł po pierwszą kawę tej wyprawy a ja walczyłem z ustawieniami siodełka. Tutaj mieliśmy 2h zysku w porównaniu z poprzednią wyprawą.

Droga między Włocławkiem a Toruniem wyglądała tak, że co 30min zatrzymywaliśmy się a ja próbowałem coś zrobić aby mnie mówiąc wprost dupa nie bolała. A to wziąłem nogawki wsadziłem w pampera, albo położyłem na siodle. W końcu wziąłem prowizorycznie przykleiłem taśmą izolacyjną. Dojechaliśmy do Torunia o godzinie 7. Znaleźliśmy McDonalda gdzie zjadłem obrzydliwe śniadanie. Jedyne co było znośnie to kawa i frytki. Po śniadaniu i kawce mózg zaczął lepiej pracować przygotowałem lepiej siodełko. Dwie pary nogawek i izolacja zrobiły robotę. Dupa powoli odpuszczała. Muszę nadmienić Jj dzielnie znosił moje grymasy i postoje. Pytał również z obawami czy dam radę dojechać. W końcu zostało nam jeszcze 250km. Nie poddawałem się. Zrobiło się cieplej i przyjemniej. Ruszyliśmy w kierunku Świecia. Raz ja prowadziłem raz Jj. Szybko dotarliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się w sklepie aby zakupić wodę, zjeść batony i opracować dalszą trasę. Za Świeciem wstąpiliśmy na Orlen aby napić się kawy i herbaty. Tutaj opracowaliśmy bardziej szczegółowo plan ominięcia Trój Miasta. Wcześniej nasz kolega jechał tą trasę i polecał to zrobić. Ruch zdecydowanie się zagęścił. Nawet na stacji kolejki do kawy zrobiły się jakby większe. Postanowiliśmy, że jedziemy na Warlubie gdzie zjedziemy z trasy 91. W Warlubie znowu zjedliśmy. Tu zaczęły się pierwsze kryzysy i marudzenia. Wspólnie stwierdziliśmy, że taka jazda nie daje nam 100% satysfakcji. Jest to nudne po prostu. W pewnym momencie człowiek już nie patrzy na krajobrazy tylko ma w głowie tylko jedno aby dojechać. Dla mnie odcinek Warlubie Skórcz był najnudniejszy. Cały czas ten sam las i słaby asfalt. Nic więcej dookoła. Nuda nuda i nuda. W Skórczu sprawdzamy ile nam zostało. 150km! Huh jak nie my to kto. Zaczyna niestety wiać mocniejszy boczno czołowy wiatr. Kierujemy się na Stargard Gdański przez śliczne trasy usytuowane między polami.

cdn..






Track nie kompletny bo bateria padła. Czekam na pełny track od kolegi. 

https://www.endomondo.com/users/2540250/workouts/9...

Komentarze (1)

Czekam na ciąg dalszy.... Ale już teraz szczerze i mocno gratuluje!! Takie dystanse nie należą do najłatwiejszych. Szczególne na tym cierpi dupa!
Może to pomoże :D
[url=]http://i.iplsc.com/masc-na-bol-dupy-srodek-ktory-wedlug-wielu-powinien-byc-obow/0002Q27XG8SB8543-C122-F4.jpg[/url]

Pixon 08:28 środa, 16 sierpnia 2017
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!