Księże Młyny a'la patelnia
Piątek, 5 czerwca 2015
· Komentarze(0)
Czas ze stravy jakiś kosmiczny :D Nie było to kręcenie na średnią ale na wypoczynek. Udział wzięli Kuba i Kalin.
Wyruszyłem o 8:30 z działki aby być w Zofiówce o 9. Przyjechałem dziesięć po.
Kalin zadzwonił piętnaście po, że złapał gumę. Zdążyłem kupić pączka w sklepie a on już gumę złapał. Eh. Droga do jego domu prowadzi strasznym szutrem z bardzo ostrymi kamieniami. Dlatego nie popełniłem tego błędu co on i zszedłem z roweru.
Kalin kleił swoją dętkę gdy ja szedłem po tym szutrze. Nie było to łatwe gdyż słońce już mocno dawało się we znaki. Przy okazji "Brąz" pies uciekł i musiałem go gonić. Drugi pies ujadał. Pięknie! Wreszcie Kalinowi udało się skleić dętkę. Nie mieliśmy jednak pompki, która pozwoli dobić do 7-8 barów. Ruszyliśmy z buta do asfaltu. Kalin jechał można powiedzieć na feldze. Za Sereczynem znowu złapał kapcia. Dałem mu swój zapas i prędko ruszyłem do Pabianic zakupić zapasy dętek bo już żadnej nie mieliśmy. Poranek zrobił się dosyć nerwowy. W Kwiatkowicach byliśmy umówieni z Kubą punkt 11:00. A tu już 10:30 a ja sklepu szukam w Pabianicach. Na szczęście znalazłem i zakupiłem co trzeba. Z Kalinem spotkałem się przy KFC na stacji gdzie dobijał swoje oponki niestety tylko do 6 barów. W końcu udało się wyruszyć na szlak. Po drodze dodzwoniłem się do Kuby, żeby na nas poczekał. Dojechaliśmy do Kwiatkowic piętnaście po.
Chwila relaksu:
Piękna pogoda, spoko asfalty i fajne trasy. Dookoła las!
Upał daje popalić. Tempo siada. Wiatr w tym przypadku na szczęście zaczyna lekko wiać. Ochładza przyjemnie.
Do Księży Młynów (?) dojechaliśmy o 14 w pełnym słońcu! Liczymy na bar nad rzeką, który okazuje się być zamknięty (sic). Korzystamy z super zaopatrzonego sklepu w remizie gdzie jest jedna chałka, która okazuję się zarezerwowana dla kogoś innego! Ehhh a mieliśmy na nią ochotę. No to kupujemy zestaw lody, pepsi w puszce, woda, delicje i jakieś herbatniki. Aha no i piwko na ochłodę.
A przy nowej ziemi takie rarytasy:
chillout
Czas na drogę powrotną. I znowu te piachy! Fuuckk! Udaje się nam wydostać z lasu. Sklep nadal stoi "super" zaopatrzony :P Jest nisza startupowcy :P
Postanawiamy dobrze zjeść w Poddębicach. Z myślą tą tempo na trochę wzrasta. Jedziemy na wymiennego co 2-3km. Dobrze się jedzie. Fajny kawałek trasy. Pizzeria sprawdzona przez Kubę okazuje się na prawdę spoko miejscem. Szkoda tylko, że położonym przy głównej trasie Poddębice Uniejów. Ale pizza dużaaaa i pyszna. Mocna kawa stawia na nogi. Czas też na podładowanie telefonów po przez takie fajne urządzenia:
To na prawdę działa!
Z Poddębic ruszamy w kierunku Kwiatkowic. Tam mamy się rozdzielić. Tempo po najedzeniu słabnie ale humory dopisują.
W połowie trasy powrotnej Kalina łapią trochę skurcze i nogi wysiadają - chłopak się nie poddaje i ciągnie do Kwiatkowic. Czeka go tam za to pełen. Zmęczeni ale chyba uradowani chociaż tego na zdjęciu nie widać :P
czas na głupie focenie selfie
a rowery nic nie mówią...
Rozstajemy się z Kalinem i ruszamy na Rado. Dobre tempo narzucam na głównej trasie. Kuba dzielnie się trzyma. Mimo godziny 19:30 upał nie zły. Dotarliśmy lekko po 20 do domu. Wycieczka zakończona wspólnym zimnym piwkiem na ukojenie pragnienia. To był dobry rowerowy dzień!
Wyruszyłem o 8:30 z działki aby być w Zofiówce o 9. Przyjechałem dziesięć po.
Kalin zadzwonił piętnaście po, że złapał gumę. Zdążyłem kupić pączka w sklepie a on już gumę złapał. Eh. Droga do jego domu prowadzi strasznym szutrem z bardzo ostrymi kamieniami. Dlatego nie popełniłem tego błędu co on i zszedłem z roweru.
Kalin kleił swoją dętkę gdy ja szedłem po tym szutrze. Nie było to łatwe gdyż słońce już mocno dawało się we znaki. Przy okazji "Brąz" pies uciekł i musiałem go gonić. Drugi pies ujadał. Pięknie! Wreszcie Kalinowi udało się skleić dętkę. Nie mieliśmy jednak pompki, która pozwoli dobić do 7-8 barów. Ruszyliśmy z buta do asfaltu. Kalin jechał można powiedzieć na feldze. Za Sereczynem znowu złapał kapcia. Dałem mu swój zapas i prędko ruszyłem do Pabianic zakupić zapasy dętek bo już żadnej nie mieliśmy. Poranek zrobił się dosyć nerwowy. W Kwiatkowicach byliśmy umówieni z Kubą punkt 11:00. A tu już 10:30 a ja sklepu szukam w Pabianicach. Na szczęście znalazłem i zakupiłem co trzeba. Z Kalinem spotkałem się przy KFC na stacji gdzie dobijał swoje oponki niestety tylko do 6 barów. W końcu udało się wyruszyć na szlak. Po drodze dodzwoniłem się do Kuby, żeby na nas poczekał. Dojechaliśmy do Kwiatkowic piętnaście po.
Chwila relaksu:
Piękna pogoda, spoko asfalty i fajne trasy. Dookoła las!
Upał daje popalić. Tempo siada. Wiatr w tym przypadku na szczęście zaczyna lekko wiać. Ochładza przyjemnie.
Do Księży Młynów (?) dojechaliśmy o 14 w pełnym słońcu! Liczymy na bar nad rzeką, który okazuje się być zamknięty (sic). Korzystamy z super zaopatrzonego sklepu w remizie gdzie jest jedna chałka, która okazuję się zarezerwowana dla kogoś innego! Ehhh a mieliśmy na nią ochotę. No to kupujemy zestaw lody, pepsi w puszce, woda, delicje i jakieś herbatniki. Aha no i piwko na ochłodę.
A przy nowej ziemi takie rarytasy:
chillout
Czas na drogę powrotną. I znowu te piachy! Fuuckk! Udaje się nam wydostać z lasu. Sklep nadal stoi "super" zaopatrzony :P Jest nisza startupowcy :P
Postanawiamy dobrze zjeść w Poddębicach. Z myślą tą tempo na trochę wzrasta. Jedziemy na wymiennego co 2-3km. Dobrze się jedzie. Fajny kawałek trasy. Pizzeria sprawdzona przez Kubę okazuje się na prawdę spoko miejscem. Szkoda tylko, że położonym przy głównej trasie Poddębice Uniejów. Ale pizza dużaaaa i pyszna. Mocna kawa stawia na nogi. Czas też na podładowanie telefonów po przez takie fajne urządzenia:
To na prawdę działa!
Z Poddębic ruszamy w kierunku Kwiatkowic. Tam mamy się rozdzielić. Tempo po najedzeniu słabnie ale humory dopisują.
W połowie trasy powrotnej Kalina łapią trochę skurcze i nogi wysiadają - chłopak się nie poddaje i ciągnie do Kwiatkowic. Czeka go tam za to pełen. Zmęczeni ale chyba uradowani chociaż tego na zdjęciu nie widać :P
czas na głupie focenie selfie
a rowery nic nie mówią...
Rozstajemy się z Kalinem i ruszamy na Rado. Dobre tempo narzucam na głównej trasie. Kuba dzielnie się trzyma. Mimo godziny 19:30 upał nie zły. Dotarliśmy lekko po 20 do domu. Wycieczka zakończona wspólnym zimnym piwkiem na ukojenie pragnienia. To był dobry rowerowy dzień!